niedziela, 8 lipca 2012

Lobster dinner

I nastał ostatni wieczór na Cape Cod. Dziś pogoda nie rozpieszczała nas słońcem, niebo zasnute było od rana i kropiło, ale było ciepło. Zaliczyliśmy więc ostatnie moczenie tyłków (w zasadzie to ja z dziećmi zaliczyłam, bo dla Sławka było za zmino), spakowaliśmy walizki i poszliśmy "w miasto". Mąż stwierdził, że zaprasza mnie na homara, bo to wstyd, żeby tu być i żadnego nie zjeść (sam je zażera na konferencjach Gordona hehe). No to się skusiłam...


Brak komentarzy: